Ukraińskie surowce dla Trumpa, czyli opowieść o magicznej fasoli
Kijów dogadał się z Waszyngtonem w sprawie umowy dotyczącej ukraińskich zasobów naturalnych. Trump powie, że to wielki sukces, ale w praktyce Zełenski obiecał mu głównie gruszki na wierzbie
Krótka piłka - dziś o tym, o co chodzi w porozumieniu ukraińsko-amerykańskim i czy będzie miało jakiekolwiek znaczenie.
***
Jeszcze w czasie kampanii wyborczej w USA Zełenski przedstawił Trumpowi plan, w ramach którego Stany Zjednoczone uzyskają dostęp do ukraińskich zasobów mineralnych w zamian za dalsze wsparcie militarne i gwarancje bezpieczeństwa ze strony Waszyngtonu.
Trump wrócił do tematu na początku lutego. Poniekąd.
Bo jego wizja nie brzmiała "wy dajecie nam surowce, a my wam pomagamy wygrać wojnę z Rosją", tylko "oddajecie nam 50 procent wszystkich waszych surowców w zamian za to, co dla was dotychczas zrobiliśmy, a my nie dajemy nic w zamian."
Mówiąc konkretniej, Trump naciskał na Zełenskiego, żeby podpisał umowę zobowiązującą Ukrainę do przekazania 50 procent wszystkich obecnych i przyszłych (na wieczność) zasobów naturalnych kraju, a także praw własności do ukraińskich portów i całej pozostałej infrastruktury związanej z sektorem wydobywczym na rzecz funduszu, który będzie w 100 procentach należał do amerykańskiego rządu.
Zobowiązanie miało ustać dopiero wtedy, gdy łączna suma przekazana przez Ukrainę osiągnie wysokość 500 miliardów dolarów.
Zełenski się nie zgodził, więc Trump zaczął obwiniać Ukrainę za wywołanie wojny z Rosją, nazywać Zełenskiego dyktatorem, i straszyć, że jeśli Kijów nie zmieni zdania, to cała Ukraina znajdzie się pod kontrolą Kremla.
W międzyczasie ukraińscy i amerykańscy negocjatorzy dalej pracowali nad warunkami porozumienia, które byłyby do zaakceptowania dla obu stron.
Dziś już wiemy, że udało im się dojść do kompromisu.
W ostatecznej wersji umowy Ukraina ma przekazywać 50 procent przychodów uzyskanych z przyszłych inwestycji w sektorze wydobywczym, w tym dotyczących infrastruktury logistycznej (np. gazoportów).
Brzmi podobnie do pierwotnej propozycji Trumpa? Na pierwszy rzut oka tak, ale jest jedna fundamentalna różnica.
Porozumienie nie dotyczy zysków z eksplorowanych już obecnie złóż. Chodzi tylko i wyłącznie o zyski z inwestycji, które jeszcze nie powstały.
Jednocześnie fundusz, do którego trafiać będą przychody, będzie miał za cel "inwestowanie w odbudowę gospodarczą Ukrainy". Fundusz ma być wspólnie zarządzany przez rządy USA i Ukrainy, a żadna ze stron nie będzie mogła wytransferować żadnej części majątku funduszu bez zgody drugiej.
Co równie, lub jeszcze bardziej istotne, z umowy zniknęła też magiczna suma 500 miliardów dolarów.
Zasadniczo pierwsza propozycja Trumpa sprowadzała się do umowy nakładającej na Ukrainę obowiązek przekazania Stanom Zjednoczonym 500 miliardów dolarów, a więc de facto wymuszała na Kijowie wypłatę horrendalnie wysokich reparacji za dotychczasowe amerykańskie wsparcie (które wyniosło znacznie, znacznie mniej).
Teraz, w oparciu o ostateczne porozumienie, Ukraina ma wpłacać połowę dochodów z przyszłych inwestycji związanych z surowcami na rzecz funduszu, który ma te środki reinwestować w Ukrainie.
Oczywiście o wszystkim zadecydują detale, które będą zawarte w dokumencie powołującym ten cały fundusz do życia, ale generalnie ogłoszone wczoraj w nocy porozumienie jest nieporównywalnie bardziej korzystne dla Ukrainy. Choć oczywiście wciąż dalekie od pierwotnych nadziei Zełenskiego - bo nie zawiera żadnych obietnic w zakresie przyszłej pomocy militarnej i amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa.
Jest jeszcze jedna rzecz.
Koniec końców znaczenie tej umowy - i samego funduszu - może być znikome. A na pewno bardzo odstające od wszechobecnej narracji o nieskończonych bogactwach naturalnych Ukrainy i ich potężnym geopolitycznym znaczeniu.
Tak naprawdę nie wiadomo, ile Ukraina ma tych mitycznych zasobów, istniejące rzetelne dane (o które trudno) wskazują, że wielokrotnie mniej, niż przekonuje Kijów, a geopolityczne znaczenie przypisywane tym legendarnym minerałom jest mocno podkoloryzowane.
W rzeczywistości wygląda to bardziej tak:
Zełenski postanowił skusić Trumpa obietnicą przekazania mu magicznej fasoli w zamian za gwarancje bezpieczeństwa i dalsze wsparcie militarne.
Trump kupił opowieści Zełenskiego o magicznej fasoli tak bardzo, że w swojej wrodzonej chciwości postanowił zmusić go do tego, żeby oddał mu je wszystkie za darmo.
A skończyło się na tym, że Zełenski i Trump dogadali się co do tego, że Ukraina wpłaci przyszłe zyski z magicznej fasoli na specjalny fundusz wspierający odbudowę Ukrainy, ukraińsko-amerykańską współpracę gospodarczą, i interesy amerykańskich inwestorów.
***
Dlaczego piszę o magicznej fasoli?
Zacznijmy od tego, że Ukraina nie ma potwierdzonych, istotnych zasobów metali ziem rzadkich.
Ma potwierdzone złoża niektórych surowców określanych przez UE jako krytyczne.
Konkretniej rzecz biorąc, Ukraińskie władze twierdzą, że mają potężne rezerwy litu, tytanu, grafitu i uranu.
Przyjrzyjmy się im po kolei.
Na początek lit.
Wydobycie litu w Ukrainie wynosi zero. Ukraińskie rezerwy litu według U.S. Geological Survey wynoszą zero.
To dlaczego wszędzie wyskakują informacje, że Ukraina ma największe w Europie - i jedne z największych na świecie - rezerwy litu?
Bo mało kto rozróżnia trzy kluczowe w sektorze wydobywczym pojęcia: złoża, zasoby, rezerwy. A ukraińskie władze dodatkowo (świadomie lub nie) zaciemniają obraz.
Złoża to po prostu minerały znajdujące się w ziemi. Niezależnie od tego, czy jest w ogóle możliwe ich wydobycie.
Zasoby to złoża, które w oparciu o obecnie dostępną technologie jesteśmy w stanie wydobyć albo co do których istnieje przyszły potencjał wydobycia.
Rezerwy to zasoby, które są technicznie możliwe do wydobycia i z ekonomicznego punktu widzenia jest to opłacalne.
Ukraina ma złoża litu.
Tak przynajmniej wynika z badań geologicznych przeprowadzonych jeszcze za czasów ZSRR.
Ile faktycznie liczą te złoża? Mamy niedokładne szacunki. Co najmniej część z tych odkrytych złóż (zdaniem ukraińskich władz praktycznie całość) to zasoby, bo technicznie da się je wydobyć.
Ale ile z nich to rezerwy, czyli ile z nich opłaca się wydobyć? Tego nie wiemy, bo nikt się tego podjął na komercyjną skalę. Co samo w sobie sporo nam mówi.
Choć o konkretne dane jest naprawdę trudno (też dlatego, że wszyscy mieszają te pojęcia) to po wielu, wielu godzinach poszukiwań dotarłem do ukraińskich rządowych szacunków, według których ZŁOŻA (nie zasoby, nie rezerwy) litu w Ukrainie to około 500 tysięcy ton.
Odkryte dotychczas światowe ZASOBY litu to 105 milionów ton.
Czesi mają odkryte zasoby rzędu 1,3 mln ton, Niemcy - 3,8 mln.
Boliwia, Argentyna i Chile łącznie 56 mln.
A cena litu na światowych rynkach spadła o 80 procent w skali roku w 2023 i o kolejne 25 procent w 2024.
Ukraiński lit, o ile faktycznie nadaje się do wydobycia i opłaca się go wydobywać, nie zbawi ani USA, ani UE, ani Ukrainy.
Tytan.
Tu Ukraina faktycznie jest (a przynajmniej była przed pełnoskalową inwazją) ważnym dostawcą. Odpowiadała za 7 procent światowej produkcji, i posiada trochę ponad 1 procent światowych rezerw.
1 procent światowych rezerw to może nie dominujący gracz na rynku, ale wciąż coś. Rzecz w tym, że wartość światowego rynku tytanu w zeszłym roku wyniosła około 30 miliardów dolarów, w 2030 według szacunków urośnie do 50 miliardów dolarów.
Zakładając, że Ukraina wróci do czasów, gdy odpowiadała za 7% światowej produkcji surowca, to mówimy o 3,5 miliardach przychodów (nie zysków) rocznie.
To teraz grafit.
W szczytowym momencie przed pełnoskalową inwazją Rosji Ukraina odpowiadała za 1,7 procent światowej produkcji minerału. Jej rezerwy, według szacunków ukraińskich władz, stanowią 5-6 procent światowych rezerw.
Tylko, że znowu - wartość światowego rynku grafitu w zeszłym roku wyniosła około 15 miliardów dolarów, według optymistycznych szacunków urośnie do 60 miliardów dolarów do 2033.
Jeśli Ukraina zacznie do tego czasu odpowiadać za 5% światowej produkcji (czyli proporcjonalnie do rezerw), to da to przychody rzędu 3 miliardów dolarów.
To razem mamy 6,5 miliardów PRZYCHODÓW.
Ukraińskie władze podkreślają też, że ich kraj ma bardzo duże rezerwy uranu.
Faktycznie, według danych World Nuclear Association ma największe rezerwy w Europie. Ale w skali globu to tylko 1,7 procent światowych rezerw - prawie 6 razy mniej niż Kanada i ponad 16 razy mniej niż Australia.
A wartość światowego rynku uranu w 2030 jest prognozowana na 13 miliardów dolarów. 2 procent rynku to 260 milionów dolarów. Przychodów.
Czyli z tych czterech wielkich skarbów (lit, tytan, grafit i uran) Ukraina:
nie ma tak naprawdę tego pierwszego,
łączna wartość rynkowa produkcji tych pozostałych trzech w perspektywie 7-10 lat przy bardzo uproszczonych i optymistycznych założeniach to 7 miliardów dolarów przychodów rocznie.
A mówimy o przychodach, nie zyskach.
A to wszystko nie bierze pod uwagę następujących niezwykle istotnych kwestii:
jak wiele lat potrzeba by zrealizować od zera projekty w sektorze wydobywczym,
jak ogromne zapotrzebowanie energetyczne się z tym wiąże (zarówno na etapie konstrukcji jak i już później samego wydobycia),
jaka jest specyfiki konkretnych ukraińskich złóż (wiele tych zawierających uran jest nieopłacalnych),
tego, jaka część rezerw znajduje się na terenach kontrolowanych przez Rosję.
***
Ok, skoro całej ekscytacja ukraińskimi metalami ziem rzadkich (których nie ma) i surowcami o krytycznym znaczeniu (z których część ma, ale ich wartość rynkowa nie jest imponująca) jest tak przesadzona, to dlaczego Zełenski nie przystał po prostu na pierwotne warunki Trumpa i nie oddał mu dobrowolnie magicznej fasoli?
Bo zgodnie z nimi Ukraina musiałaby przekazywać do amerykańskiego funduszu połowę zysków swojego sektora naftowego i gazowego, a państwowy gigant paliwowo-energetyczny Naftohaz był przed pełnoskalową inwazją największym płatnikiem do ukraińskiego budżetu - w samym 2018 w podatkach i dywidendach przekazał do państwowego skarbca ponad 6 miliardów dolarów, czyli 15 procent budżetu całego kraju z tamtego roku.
Ukraina ma drugie największe w Europie rezerwy gazu, wyprzedza ją tylko Norwegia (choć jego wydobycie nawet przed 2022 było na bardzo niskim poziomie w porównaniu do posiadanych rezerw).
O ile więc przekazanie praw do magicznych fasolek prawdopodobnie nie byłoby dla Ukrainy strasznie bolesne, to oddanie połowy obecnych i przyszłych zysków z wydobycia gazu z istniejących i częściowo eksploatowanych już rezerw przez kolejne dekady byłoby ogromnym ciosem. Ciosem w wysokości 500 miliardów dolarów.
Przekazanie 50 procent potencjalnych zysków z nieistniejących jeszcze inwestycji w sektorze - i to na rzecz funduszu którym Kijów będzie współzarządzał - takim ciosem zdecydowanie nie jest.
***
Jak to się skończy i czy faktycznie długofalowo wpłynie pozytywnie na podejście Trumpa do Ukrainy?
Osobiście wątpię, ale dla Kijowa podpisanie wynegocjowanego porozumienia w jego ostatecznej formie to no brainer. A nuż pomoże, a koszty wydają się niskie i mocno odsunięte w czasie.
***
Źródła danych dodam jutro, bo dziś już padam.
///
Ten tekst nie powstałby bez szczodrości osób, które wspierają mnie za pomocą płatnego abonamentu na mój newsletter na substacku. Jeśli cenisz moją pracę i możesz sobie na to pozwolić, to gorąco zachęcam do dołączenia:
Wielkie dzięki za Twoją pracę Miłosz! Bardzo przejrzysty tekst
Ciekawy tekst napisany w bardzo przejrzysty sposób. Dzięki Ci za niego.
Ps. w drugim akapicie fragmentu o graficie odniosłeś się ponownie do tytanu, ale to chyba efekt zmęczenia tak?